I jestem w niebie
Nie wiem czy dobrze żyję. Nie wiem, czy mogłabym lepiej. Nie wiem czy nie powinnam przypadkiem bardziej się spiąć i żyć lepiej. Mniej jeść. Więcej ćwiczyć. Mniej odpoczywać. Więcej działać. Mieć jakiś plan, jakiś konkret… Nie wiem…
Może powinnam odnosić więcej sukcesów? Robić więcej dobrego i więcej dla innych? Jak mam żyć? Żeby było dobrze? Jak mam żyć, żeby nie zmarnować życia? Czy jest ktoś, kto mógłby mi to powiedzieć? Jakiś specjalista od życia?
Czy to dobrze, że tak mało robiłam w ostatnim czasie? Czy to dobrze, że aż tyle odpoczywałam? Ale gdybym wiedziała, że coś zeżre kota, odpoczywałabym jeszcze więcej. Z tym kotem na kolanach. Nic bym nie robiła. W ogóle nie zdjęłabym go z kolan. Siedziałabym w bujadle i tylko słuchała jego mruczenia.
Ale już się nie da… więc zamiast się spieszyć, skręcam w prawo, na leśne jezioro. Spaceruję w słońcu. Patrzę na kolor wody i liści. I jest mi przyjemnie. I jestem spokojna. Czy nie po to, właśnie tu jestem? Żeby było mi dobrze? Czy wyznacznikiem wartości mojego życia, zamiast zewnętrznych sukcesów, może być to, że mi po prostu dobrze? Tak zwyczajnie? Lekko i dobrze?
Łapię wiec chwile. Te chwile, w których jest mi dobrze.
Kiedy jest mi najlepiej? Kiedy moje dziecko zasypia leżąc na moich piersiach. Kiedy czuję jego ciepły policzek. Kiedy słyszę jego oddech. I pierdzielę to, że nie dokończyłam czytać książki. Pierdzielę masę zaległych wykładów z dietoterapii. Pierdzielę, że chciałabym posłuchać muzyki. Leżę tak długo, z tą siedemnastokilową miłością na sobie, póki cała nie zdrętwieję. I jestem w niebie.