O stawaniu do siebie

Często odwracałam się sama od siebie. Nie realizowałam tego, co zrealizować chciałam. Czasami nawet sama nie wiedziałam, co takiego chce…

Często odwracałam się od tego, co czułam, uznawałam, że nie jest to takie ważne, że pewnie przesadzam, i że to wcale nie jest adekwatne do rzeczywistości.

Odwracałam się od swojej własnej intuicji, zapewniając siebie, że jest całkiem dobrze, kiedy wcale dobrze nie było. Dokonywałam kiepskich wyborów, chociaż dobrze wiedzialam, że ich efekty nie będą w pełni korzystne. Ale tak było łatwiej na tamten moment.

Ale jak mogło być inaczej, skoro tak wiele razy powtarzano mi, że nie mam co płakać, bo przecież nic się nie stało. Że mam się uspokoić, że mam nie krzyczeć, że nie ma co się złościć, że pierdzielę głupoty i że przesadzam?

Dzisiaj staję do siebie. Dzisiaj, otwieram się na to, co się we mnie dzieje. Na to, co przychodzi. Na to, co mnie rani, boli, uszczęśliwia i raduje. Nie bagatelizuję tego, mówię o tym głośno w chwili, kiedy to się zadziewa. Nie po miesiącu czy dwóch. Dla mnie to oznacza mieć kontakt ze soba i swoimi odczuciami. Kiedy otwieram się na, co trudne, otwiera się też we mnie to, co łatwe. Kiedy pozwalam sobie odczuwać złość, kiedy dostrzegam złość, łatwiej jest mi zobaczyć miłość i jej przejawy. Jedno odbija się w drugim. Bez jednego, nie ma drugiego. Świat dualności. Świat przeciwieństw. Świat kontrastów.

I nawet jeśli Ty nadal uważasz, że tylko pierdzielę głupoty, ja wiem, że to co czuję jest prawdziwe i będę o tym mowić glośno. Bo mam prawo czuć wszystko, mam prawo wyrażać siebie i mówić o tym, co się we mnie dzieje.

To wszystko jest prawdziwe dlatego, że ja tak właśnie czuję, że to właśnie się dla mnie wydarza. Mojego własnego czucia nie mogę podważyć.

Czas Ceremonii z Kambo, jest dla mnie czasem stawania do siebie. Jest czasem mierzenia się z samą sobą. Zaprzestania uciekania od czucia, od trudu. Jest czasem oczyszczania starych struktur. Tak, pomimo, że miałam już kilka Ceremonii, za każdym razem myślę, że może jednak się wycofam? Ale na najgłębszym poziomie wiem, że zmierzenie się z tym lękiem da mi siłę, odwagę i moc, która jest mi niezbędna, aby wstawać rano i robić to, co jest do zrobienia.

Przed Ceremonią zawsze sobie myślę, a po co mi to? A przecież i tak nic to nie zmieni… Przecież to nic mi nie da… Co? Kto to mowi?? Po Ceremonii, na drugi dzień, wszystko jest już inne niż w dniu poprzednim. Ciało jest lekkie i wolne. Jest czyste i spokojne. Jest wypoczęte i chętne do działania. Umysł jest lekki, bo na jakiś czas odpuścił. Bo w czasie Ceremonii nie myślałam, nie uciekałam, a po prostu byłam w doświadczaniu.

Tak, czasami tylko postawienie samej siebie pod ścianą może pozwolić mi przeżyć w pełni to, co jest do przeżycia we mnie. O tym, co dała mi Ceremonia, dowiaduję się dopiero po Ceremonii. Jestem więc wdzięczna samej sobie, że mimo obawy, stanęłam do siebie kolejny raz. Dla mnie, Ceremonia z Kambo, to sztuka nieuciekania. Ceremonia nie musi być trudna. Może nie przekraczać granicy mojego komfortu. Mogę posunąć się tak daleko, jak na dany moment tego potrzebuję. Nawet lekkie muśnięcie skrzydłami Medycyny wiele zmienia.