Jak to dziadek Pana Jezusa z kościoła ukradłA dzień jest taki zimny, mroźny. I śniegiem sypie…
A my na wozie jedziemy. A jak my tak jedziemy, to tak biały puszek nas calutkich przykrywa, że drogi do Babcinej chaty nijak już nie widzę. Na postój stajemy i słyszę, obok ucha, że dźwon jakiś na kolędę bije. Patrzę ja do góry, faktycznie, dzwonnica kościoła o śnieżną chmurę zachacza. Tośmy we wsi już! Pod kruchtą przystanek nam wypadł.
Dziadek konie za uzdy związuje, mnie za rękę chwyta i do kościoła ciągnie. W kościele cicho. Jakby kto makiem zasiał. Ino za oknem wiatr dmucha. Dziadek zauważa, dzidziusia w kołysce, którego ktoś do kościoła podrzucił. Dzidziuś golutki cały. Leży na sianeczku. Ktoś zostawił biedaczynę. Dobrze chociaż, że pod strzechą.
Dzidzia oczęta zamknię trzyma. Śpi. Na pewno zźiębnięta, biedaczyna. Dziadek na palcach do dzieciątka podchodzi. Cap. W dłoń chwyta i za pazuchę rękę goni. Drugą ręką za rękę mnie łapie i z kościoła zabiera. Konie odwiązuje.
Z dzidziusiem pod płaszczem Dziadek koniami pogania. Sanki jadą prędko, zimowa zabawa! Droga jakoś wartko nam na saniach płynie. Pewnie dziarsko też, pod pazuchą, tej lichej biedaczynie. Dziadziuś do chaty bobaska zabiera. Buty otrzepuje, palto z pleców zrzuca.
Babcia patrzy, ale wiary jej braknie. Oczy ze zdumienia przeciera. Dzidziusia dziadziuś tuli rękami obiema. Babcia leci, na strych, po kołyskę, co w kurzu leżała latami długiemi. Dziadziuś do kołyski dziecięteczko wkłada, Babcia kołdereczką brzuszek i nóżki okrawa.
I siedzi już Dziadek na taboreciku, obok Babcia wpatrzona w dziecięce dołeczki. A dziecina nic, jakaś nieruchawa. Śpi. I przez sen nawet nic nie gada. I śpi tak u nas dniami całemi, aż się po wsi wieść rozniosła i doszła do uszów plebana. Śniegi zelżały. Przychodzi pleban, do naszej chateńki, tu gdzie dzidzia sypia, pośrodku izdebki.
Pyta pleban Dziadka: Co to za laleczka? Czy to przypadkiem nie ta figureńka, co ją ktoś w Wigilię zakradł z kościółeczka? Może tam i ona… Nikt za nią nie wołał, kiedy chciała ona ze mną wyrwać się z kościoła. Pleban dzieciątka nie bierze. Głową tylko kiwa. Jej tu lepiej z nami, na zapiecku leżeć, niż w kruchcie noce caluteńkie samiuteńką leżeć.
My o dzieciąteczko dbamy. Ubieramy ładnie. I bujamy czasem, w lesie na huśtawce. A jak zima znowu śniegiem zacznie pruszyć, to nie ma co się do stajenki trudzić.
Nasze drzwi otwarte. Można tutaj, u Babci i Dziadka zad przy piecu zagrzać. Babcia kutię na talerzyk wkruszy, a Dziadek kolędę na struneczkach zanuci. Ale ino cicho… Cichuteńko… Żeby ino dzieciny nie zbudzić.