Jest szósta rano. Leżę sobie w ciemności, na miękkim i słucham jak „w blaszany daszek tłucze deszcz”. Słucham jak obija się o ściany mojego domu jesienny wiatr. Jedną stopę mam wysuniętą poza kołdrę. Dla komfortu cieplnego.
Nie ma we mnie żadnego pomysłu jak możnaby jeszcze udoskonalić ten moment. Nie ma we mnie żadnego pomysłu, aby cokolwiek zmieniać. Może, gdybym zapaliła jakąś lampkę, mogłabym poczytać, bo w ciagu dnia, tak ciągle brakuje mi na to czasu?
Ee… leżę i jest tak cicho, że aż piszczy mi w uszach. Wsłuchuję się w ten pisk. Jest to, co jest. Kiedyś…
Kiedy miałam z jakieś 15 lat miałam walkmana i kasety. I był też jakiś amerykański zespół: Kołyska Strachu. Włączałam wiec sobie w nocy ich piosenki i wchodziłam w ten strach. Odlatywałam w jakiś ciemny astral. Czytałam o wychodzeniu z ciała, o świadomym śnieniu. I wchodziłam w przestrzenie, o których rodzice nie mówili mi, że istnieją. Nie miałam mapa ani przewodnika.
Miałam tylko muzykę wątpliwej jakości z wątpliwym przekazem.
Dzisiaj spędzam czas w Raju. Dzisiaj zastanawiam się, jak mogę szerzyć miłość. Jak do miłości mogę Cię zaprosić. Zastanawiam się, co zrobić, aby było mi i Tobie miękko i dobrze. Spokojnie. Wygodnie. Szczęśliwie. I w dostatu.
Buduje więc kołyski z dźwięków. Obijam ję wewnątrz miękkim pluszem. Wykładam poduszkami. I zapraszam Cię. Połóż się. Poczuj się bezpiecznie. Odpocznij…