Świąteczna bańka
Czy nadmuchaliśmy już świąteczną bańkę wystarczająco mocno?
Mikołaje, bombki i lampeczki już od miesiąca straszą na każdej półce. Z głośników lecą świąteczne melodie… Prezenty, reniferki, choinki…
Kolejki w sklepach, chaos, przekichany czas dla kurierów, a połowa paczek i tak zostanie zwrócona po świętach, bo nie dojdzie na czas. Ale to okej. I tak nikt niczego nie potrzebował. Bo w sumie, o co w tym wszystkim chodzi?
Kiedy byłam dzieckiem bardziej od tradycji interesowały mnie bajki, których było całe mnóstwo w telewizji. Brałam papierowy program i zaznaczałam długopisem filmy do obejrzenia. Dobierałam je starannie, aby wprawnie poruszać się pomiędzy kanałami przeskakując z jednego filmu w drugi nie przegapiając początku.
Dzisiaj nie pamiętam żadnego prezentu, który dostałam przez te lata. Pamiętam okrutny obraz karpia w wannie. Pamiętam jego krew i flaki w misce. Nigdy nie byłam na pasterce. Ale czekałam do północy, oczywiście przed telewizorem, bo dopiero wtedy mama pozwalała jeść pieczeń i gołąbki. Zmęczona i wkurzona mama, bo przecież sama szykowała dwanaście potraw, które później trzeba było siłą dojadać. To tylko jeden wieczór…
Jedna kolacja, jedno śniadanie… dwa dni wolnego. I już. I tyle. Może nie warto robić aż tyle hałasu?
Nie mam choinki. Nie robię kolacji. Nie idę do kościoła. Nie łamię się opłatkiem. To nie moje.
Ale co roku, wciąż na nowo, pozwalam sobie, aby Chrystus rodził się poprzez mnie.