Wróble… jeszcze leniwe

Przyszedł marzec i delikatnie zaczął zdejmować z nas ubrania. W samych kaloszach przechadzamy się po rajskim ogrodzie. Poranki są jeszcze chłodne. Rozpalamy ogień i okadzamy wszystko dookoła świętym zielem piołunu na dobry początek wiosny. Nie, u nas nie pali się na stosie kobiety, aby odżegnać zimę. To barbażyński zwyczaj. U nas śpiewa się i tańczy. U nas rozbrzmiewa głos bębnów.

Wróble, jeszcze leniwe, budzą się dopiero koło południa na śniadanie wyskubując z pomiędzy zdziebeł trawy nasiona i pestki słonecznika, które dla nich wysypałam.

Mniszek lekarski dorzuca mi kilka swoich świeżych listków do sałatki. Czochram dłonią pietruszkową natkę, ktora zaczyna się do mnie uśmiechać znad Ziemi. Wyglądam przytulii i jasnotny. Radośnie machają do mnie przebiśniegi. To dobry czas. Jaszczurka wygrzewa się na kamieniu. Podchodzimy do niej cicho, aby jej nie płoszyć i aby nie zasłonić jej słońca. Jesteśmy tak samo ważni. Dzielimy ten sam skrawek ziemi.

Bujając się w hamaku popijam kakao i czasami przymykam oczy. Nigdzie nie odlatuję. Wracam do domu. Jak gęsi i bociany, które radosnym szczebiotem oznajmiają mi swój powrót. Osadzam się jeszcze bardziej w tu i teraz. Spokój staje się coraz bardziej dostępny. Kiedy przychodzą myśli – śpiewam.

Idziemy na spacer do zapomnianej, magicznej studni, aby wyszeptać jej nasze marzenia. Jasiek prosi o nowego bumbuma, a ja o jeszcze nieco Ziemi i zasobów pod raj dla nas. Wracając, zaglądamy do wnętrza kwitnącej już forsycji, aby sprawdzić, czy są już jajka w ptasim gnieździe.